Cud jest rzeczą realną. Widziałem ponadnaturalne zdarzenia i sam doznałem ich skutku. Będę przełamywał zażenowanie i dzielił się faktami z innymi błądzącymi po „padole łez”. Oczekuje też świadectw innych osób i o ile będą w jakim stopniu weryfikowalne opublikuję je na tej stronie.
Tychy, dnia 10-11 sierpień 2002r.
„Świadectwo”- porażka chemii i nałogu
W sierpniu 2001 r. planowałem z żoną eskapadę po Gorcach. Gwoździem programu w dziedzinie naszych peregrynacji: – zwiedzanie zabytków sakralnych, był klasztor w Szczyrzycu. Byliśmy tam późną wiosną roku 1993, przejazdem z Dębowca k/Jasła, ale był to dzień powszedni i poznaliśmy obiekt jedynie z zewnątrz,
z tarasu nad polowym ołtarzem podziwiając krajobraz łagodnych wzgórz i architekturę zewnętrzną opactwa.
Z lekką pretensją, że do ważnego zabytku wejść się nie da bez specjalnych interwencji, odjechaliśmy w stronę domu i obiektów bardziej przychylnych turyście. Nie wiedzieliśmy o istnieniu we wnętrzu kościoła Cudownego Obrazu, Jego kulcie, łaskach, historyczności. Natomiast czytałem wiele o klasztornych zbiorach sztuki sakralnej
i byłem nastawiony na eksponaty niewiele ustępujące tym, które przedkłada Diecezjalne Muzeum w Tarnowie.
Potem, aż przez osiem lat, wielokrotnie układałem wyjazd do Szczyrzyca, trasy przejazdu byle byłoby po drodze, a nawet snułem myśli o rajdzie niedzielnym. Coś mnie tam ciągnęło. Jednodniowa wycieczka niezbyt przystawała do racjonalności, bowiem w jedną stronę z Tychów to ponad 130 km po kiepskich drogach- więc więcej jazdy niż zwiedzania i zachwytu. Jednocześnie podniecało mnie oczekiwanie na ten wyjazd i to, że jest blisko zabytek sięgający czasów rozbicia dzielnicowego, a jeszcze jest przede mną ocieniony tajemnicą.
W moim dokładnym przewodniku „Małopolska” nie było żadnej wzmianki o szczyrzyckiej Hodegetrii /typ ikony Matki Boskiej z dzieciątkiem na lewej ręce , kiedy prawa wskazuje na Jezusa jako drogę/, choć same obiekty klasztorne opisane są precyzyjnie, wręcz wnikliwie. Dopiero przygotowując się do wyjazdu pod namiot w te okolice, w internecie pod hasłem Muzeum Klasztorne oo. Cystersów w Szczyrzycu znalazłem wzmiankę o obrazie, że taki jest, że cystersi bardzo dbali o niego, że w 1727r. zamówili dla niego diadem i sukienki u złotników krakowskich. Teraz na skroniach Madonny błyszczą korony poświęcone przez Jana Pawła II.
9 sierpnia 2001 wyjechaliśmy koczować pod niebem Beskidu Wysokiego, odetchnąć powietrzem innym niż wielkoprzemysłowe. Jechaliśmy przez Maków, Zubrzycę z skansenem, Rabkę; zdobyć Turbacz, ewentualnie Lubań i zwiedzić, co się da. Rozbiliśmy się w Pcimiu nad Rabą na campingu Automobilklubu krakowskiego w atmosferze bezpieczeństwa i swojskości. Czytałem wtedy Storge Oskara Miłosza i z jego Ars magna przyswajałem teorię umiejscowiania, ezoteryczną i intelektualnie trudną, na granicy mej rozumowej i intuicyjnej percepcji.
I wtedy skonstatowałem, że musi się znaleźć miejsce, to właśnie miejsce, w którym coś oczekiwanego może się zdarzyć, a wręcz to miejsce, wraz z oczekiwaniem wygeneruje to zdarzenie zamierzone. Chciałam wtedy /od kilku lat/ rzucić palenie. Wielokrotnie próbowałem: a to w Wielkim Poście, a to zakład /nieetyczny, bo o alkohol/, a to Adwent… ale przegrywałem, a klęski rodziły frustrację, lecz znowu chciałem: – względy samopoczucia, zdrowotne i w końcu finansowe dodawały impulsu. Paliłem już 28 lat, od 19-ego roku życia;
w młodości i wieku średnim tytonie bardzo ostre: np. extra mocne bez filtra jak niejaki Wojaczek. Nie było to palenie papierosów, to był pospolity nikotynizm.
Pomyślałem, że dzień 15 sierpnia jest bardzo dobry do rozpoczęcia nowej próby zerwania z nałogiem ze względu na symbolikę narodową i religijną. Tę datę sobie wyznaczyłem, ale to tylko data i moja wiara we mnie jako człowieka silnej woli nie była monolitem. Czytałem u Miłosza Czesława o czasie jako sensie, czyli nurcie, który nie płynie równomiernie, ale spiętrza się w opatrznościowych momentach i, że: nasza ludzka kondycja nie może być inaczej przyjęta jako skażona, czekająca na wyzwolenie. Tak to z jednego Miłosza miałem umiejscowienie, a drugi dał opatrznościowy czas. Z kolei moje zainteresowanie ikoną wpoiło we mnie przekonanie, ze w obrazach jest zawarta cząstka bóstwa. Tak oto miałem nadbudowę.
W niedzielę 12 sierpnia pojechaliśmy do Szczyrzyca. Uczestniczyliśmy w Mszy Świętej, w czasie której wzruszającą homilię o narodowym losie wygłosił Ks. Kanonik z Radomia. Ale wcześniej uklękliśmy z żoną przez cudownym obrazem Matki Bożej i wtedy żarliwie modliłem się o pomoc w rzuceniu nałogu, o pomoc w formie aż cudu, bo nie wierzyłem w siebie. Uczestniczyliśmy w pełni z żoną w Mszy Św., byliśmy /w naszym mniemaniu/ w stanie łaski uświęcającej. Powłóczyliśmy się po okolicy, byliśmy na czarcim kamieniu i w okolicznych wioskach-miasteczkach. Żadnej ekstazy, pełne zadowolenie. Wieczorem doszliśmy do wniosku, że w poniedziałek wracamy, bo Marysia po forsownym podejściu na Turbacz ma większych górek dość, z zabytków wszystko zaliczone i jedziemy do S. przez Myślenice, Kraków, Olkusz złożyć Ojcu życzenia z okazji 82 rocznicy urodzin.
Tak też się stało: po drodze odwiedziliśmy obraz myślenickiej Eleusy. Rano 14 sierpnia uznałem, że skoro rzucam palenie to jeden dzień nie ma znaczenia i jest oszukiwaniem, bo jeśli chcę jeszcze jeden dzień być w nałogu, więc jest on dla mnie istotny, a to źle wróży postanowieniu. Tak więc przyjąłem, że to już, że ofensywa Piłsudskiego zaczęła się czternastego, a mój termin jest bez znaczenia. Kojarzyłem te sprawy z Matką Boską Szczyrzycką i Myślenicką, im oddając umocnienie postanowienia poprawy.
Zaraz i po kilku, po kilkunastu dniach stwierdziłem, że nie czuję narkotycznego głogu,
co jest intrygujące, fizjologicznie niemożliwe, że chemia ustąpiła innym prawom. Tak oto powiązałem fakty w sposób trwały. Już zresztą po przyjeździe do T. ustawiłem pocztówki z ikonami naprzeciw miejsca gdzie zwykle zasiadam w domu i to One mnie ubezpieczają przed złym. Pytają mnie znajomi jak to się robi, tak lekko, bez dyskomfortu i drażliwości. Wtedy jestem bezradny; bo cóż powiem, że Matka Boska mnie uzdrowiła? To zbyt osobiste, pretensjonalne. Ale to prawda. Oprócz tego niewiele w moim życiu się zmieniło. Np. nie przestałem spożywać alkoholu. Paradoksalnie potwierdza to cud; przecież byle drobne promile we krwi rozluźniają hamulce, a szczególnie ten anty-nikotynowy.
Spędziłem wiele godzin malując twarz Matki Boskiej, szczególnie z wizerunku jasnogórskiego i może to malowanie, które częstokroć było modlitwą, miało w odbiciach duchowych jakieś znaczenie. Mam jeszcze kilka intencji dotyczących ciała i ducha. Wierzę, że przemierzając Ojczyznę znajdę odpowiednie miejsce i czas, i wtedy modlitwy będą wysłuchane.
Rafał Jaworski
* * *
Nerwowo szarpię swe modlitwy
chwalebna Panno ze Szczyrzyca,
Pani podgórskiej krainy i Dziecięcia miłosiernego,
w którym palcami smukłymi jak jaskółki podniebne
zbawienie wskazujesz.
Krztuszę pacierze o Twe pośrednictwo
w pewnej intencji. Mnie dotyczy
więc wątp ę czy może być
czysta
do końca.
Ale cud to najczęściej proces
długowieczny: – piorun łaski
uderza
nieskończenie powoli.
Często nie zdąża
zelektryzować sumnienia
przed jego śmiercią.
Człowiek stacza się szybko.
Ty wiesz, Pani,
czy warto mnie podnieść, abym upadł
na oba kolana,
twarz.